Gdy pierwszy raz odwiedziliśmy Andaluzję, by poznać hiszpańską rodzinę mojego brata, potrafiłem po hiszpańsku powiedzieć ledwie kilka zdań, z „Dale a tu cuerpo alegría Macarena” na czele. Nie przeszkodziło mi to jednak w prowadzeniu gorących dyskusji z naszymi andaluzyjskimi przyjaciółmi, bo mimo braku umiejętności posługiwania się angielskim, Hiszpanie komunikują się znakomicie z pomocą gestów. Po powrocie do domu postanowiłem zapisać się na zajęcia z hiszpańskiego i miałem pół roku, by przyswoić język Cervantesa przynajmniej w stopniu komunikacyjnym. Znacie Efekt Dunninga-Krugera? Im mniej wiesz, tym jesteś bardziej pewny siebie. Teraz, po kilku latach nauki języka mam opory z zamawianiem jedzenia w restauracji po hiszpańsku, natomiast wtedy, po półrocznym kursie, kłóciłem się z policją jak rasowy Andaluzyjczyk. Znajomość hiszpańskiego zdecydowanie zmieniła moje doświadczenie poznawania Hiszpanii.

AUTOR

Maciek Samul

KATEGORIA

Hiszpania

OPUBLIKOWANO

28 lipca 2022

INSTAGRAM

opowiadania_podrozne
P

ierwszych pięć dni na andaluzyjskiej ziemi mieliśmy spędzić stacjonarnie w Kordobie, rodzinnym mieście żony mojego brata, czyli mojej cuñady (podejrzewam, że jak zobaczy ten wyraz w dopełniaczu, to dostanie zawału). Nie miał to jednak być zwyczajny pobyt w sercu Andaluzji, bowiem maj to czas, kiedy odbywa się La Feria de Córdoba. Porównać to święto do naszych dożynek to trochę jak zestawić sushi ze śledziem – jedno i drugie jest pyszne, ale każde wygląda i smakuje inaczej. Kordobiańska feria to ogromne święto miasta, w którym ulice przez całą dobę wypełnione są śpiewem, tańcem i alkoholem. To jest niesamowity czas, kiedy kobiety zakładają tradycyjne sukienki z charakterystycznym fasonem i falbanami, główny plac w mieście wypełniony jest namiotami, z których każdy gra inną muzykę, można pić i jeść do syta, a całe miasto w zasadzie w ogóle nie zasypia. Co piękne, wszyscy bawią się razem, młodzi i starzy, kobiety i mężczyźni, dzieci i dorośli, niepełnosprawni i pełnosprawni, nikt nie wyklucza, nikt nie ocenia, nikt nie obgaduje pod nosem i być może dlatego Hiszpanie są generalnie tak szczęśliwym społeczeństwem, ludźmi, aktywnymi aż po jesień życia.

Wracając do tradycyjnych sukienek – skoro wszystkie kobiety miały na sobie sukienki w stylu sevillana, to Ewelina, zgodnie z mottem Mamby, również postanowiła taką mieć. Razem z moją wówczas przyszłą, a obecnie teraźniejszą bratową namówiły mnie na spacer po kordobiańskich ulicach w celu nabycia takowej sukienki.

la plaza de tendillas w kordobie

Trzygodzinny kwadrans

– To zajmie nam maksimum piętnaście minut! – powiedziała Ewelina trzy godziny wcześniej, znikając we wnętrzu kolejnego sklepu. Z początku przechadzałem się od lewej do prawej, co rundę zwiększając dystans, jaki pokonywałem, aż wreszcie uznałem, że skoro mam tyle czasu to pochodzę sobie po mieście. Odwiedziłem ruiny rzymskiej świątyni, poszedłem na główny plac, zagubiłem się w wąskich uliczkach…

rzymska świątynia w kordobie

Gdy wreszcie dotarłem z powrotem pod sklep z sukienkami to zobaczyłem zadowoloną Ewelinę. Wiedziałem wtedy, że znalazła to, czego szukała.

Przez cały spacer do naszego mieszkania przy parku Miraflores narzekałem, jaki to ja jestem biedny i nieszczęśliwy, że przez poszukiwanie jednej sukienki musiałem spędzić w upale trzy godziny, że na co to wszystko, że bolą mnie kolana i w ogóle, ale kiedy Ewelina założyła na siebie Vestido de Sevillana i pokazała mi się w niej po raz pierwszy, to magia andaluzyjskiego święta ogarnęła mnie od stóp do głów.

ewelina w sukience sevillana

Dziewczyny w sukienkach

Cuñada również ubrała się w swoją sukienkę i obie dziewczyny, uzbrojone w wachlarze, w towarzystwie pozostałych członków naszej rodziny, ruszyły bawić się co najmniej do białego rana.

dziewczyny na feria de cordoba

Nie jestem miłośnikiem tańca, ale muszę przyznać, że rozmach, z jakim odbywa się feria w Kordobie, porwał mnie na całego, jeżeli nie ciałem, to na pewno duchem.

dziewczęta na feria de cordoba

W jednym namiocie piliśmy pyszne tinto de verano, czyli czerwone wino z cytryną, niezwykle orzeźwiające w majowe upały. W drugim namiocie moja mama i mama cuñady tańczyły wspólnie tradycyjną sevillanę, taniec, który jest na tyle prosty, że pewnie mógłbym się go nauczyć, gdybym lubił tańczyć. W kolejnym namiocie przystojny instruktor uczył grupę co najmniej pięćdziesięciu osób tańczyć salsę. Nieco dalej całe rodziny zajadały się churros, rozchlapując gorącą czekoladę na wszystkie strony.

ewelinka na feria de cordoba

Tak się bawi nieco starsza młodzież

Jeszcze dalej rozstawiono całe wesołe miasteczko i gdy tylko podeszliśmy do mini rollercoastera to zobaczyłem, że tacie zaczęły świecić się oczy. Patrzył wymownie to na mnie, to na rozpędzoną kolejkę górską i wiedziałem, że ten miłośnik lotów na lotni, motolotni, wielbiciel kajakarstwa morskiego oraz fan długodystansowych wycieczek rowerowych pragnie przejechać się na tej atrakcji, lecz wstydzi się zapytać. Na szczęście zarówno Ewelina, jak i cuñada miały chęć zażyć ekstremalnej przygody. Jeśli o mnie chodzi to najbardziej ekstremalnych przeżyć doświadczam o poranku po zjedzeniu kebabu na grubym z ostrym sosem, a od wszelkich tego typu atrakcji trzymam się z daleka. Cała trójka zajęła miejsce w kolejce do kolejki, a my udaliśmy się na konsumpcję churros.

wesołe miasteczko w kordobie

Po intensywnych doznaniach mieliśmy przed sobą spacer przez pół miasta do naszego kordobiańskiego lokum. To było wspaniałe doznanie: tysiące ludzi na ulicach, dziewczyny w tradycyjnych sukienkach, również niektórzy mężczyźni zakładali folkowe stroje z kapeluszami o szerokich rondach, gdzieś po ulicach przemykały dorożki, a noc rozświetlał blask miliona żarówek, którymi przystrojone było całe miasto.

most w kordobie podczas ferii

Jeśli mi się podobało, to co ma powiedzieć amatorka tańca i dobrej zabawy, jaką jest Ewelina? Kordobiańska feria to na pewno było znakomite preludium do naszej wycieczki i rozgrzewka przed czekającym nas weselem.

Rowerzysta na dachu

Jako jedyny jako taki użytkownik języka hiszpańskiego w naszej polskiej, czteroosobowej grupie (ja, Ewelina i moi rodzice) często robiłem za jako takiego tłumacza. Gdy siedzieliśmy z naszą hiszpańską rodziną przy stole, nagle ojciec cuñady wpadł na jakiś pomysł. Spojrzał na mojego tatę, spojrzał na mnie i zawołał radośnie:

– ¡Chodźcie na dach!

Nie mieliśmy innego wyjścia. Zostawiliśmy pozostałych gości oraz pyszne hiszpańskie dania przy stole, po czym wyszliśmy z mieszkania i udaliśmy się schodami na dach, aczkolwiek trzeba byłoby to raczej nazwać dodatkowym, odkrytym piętrem. Dach był cały wyłożony płytkami, był płaski, a przy okazji mieścił dodatkowe pomieszczenia, w których można było trzymać różne graty, rupiecie i – jak się okazało – również rowery. Tata cuñady, miłośnik jednośladów, napędzanych siłą nóg, trzymał swoje skarby właśnie w komórce na dachu. Poprosił mnie, bym służył za tłumacza.

– To jest mój rower – powiedział, a ja bez problemu przełożyłem to na język polski. Ojciec pokiwał głową z uznaniem.

– Powiedz, że mam bardzo podobny mechanizm do linki hamulcowej – poprosił mnie, a w tym czasie wszystkie zwoje mojego mózgu uległy przegrzaniu. Spojrzałem na ojca cuñady, który uśmiechał się wyczekująco.

– Tata mówi, że… ma podobne TO – wskazałem na prawy hamulec na kierownicy.

– A przy okazji bardzo interesujący wzór na bieżniku od opony – dodał tata, patrząc na mnie z uśmiechem. Otoczony dwoma uśmiechami podrapałem się w głowę.

– Tata mówi, że… TO jest ładne – wskazałem na bieżnik.

Tak sobie pokonwersowaliśmy, aż wreszcie przyszła pora na próbą przejażdżkę. Nieczęsto zdarza się, że jeździmy rowerem po dachu, a co dopiero mówić o jeżdżeniu po dachu w Andaluzji.

rowerem po dachu

Andaluzja w odcinkach

To jest pierwszy odcinek cyklu „Andaluzja w odcinkach”. Całość można znaleźć pod tym adresem 🙂

ewelinka na feria de cordoba

La Feria de Córdoba

PRZECZYTAJ OPOWIADANIE