Język francuski, Francja i Francuzi: lubię je dokładnie w tej kolejności. Zanim poleciałem po raz pierwszy do Francji to już sporo umiałem powiedzieć w języku Moliera i to nie tylko przekleństwa. Przez trzy lata w liceum uczyłem się tego wysublimowanego języka, by następnie o nim zapomnieć, aż zrozumiałem, że znajomość jedynie angielskiego to trochę wstyd, jeśli chce się zostać papieżem. Szlifowałem więc przez jakiś czas francuski na własną rękę, aż do otrzymania wspaniałego rocznicowego prezentu od Eweliny: dostałem cztery lekcje francuskiego online z prawdziwym francuskim Francuzem o imieniu Julien, który mieszkał w słynnym francuskim kurorcie: w Łodzi.

AUTOR

Maciek Samul

KATEGORIA

Francja

OPUBLIKOWANO

7 lutego 2022

INSTAGRAM

opowiadania_podrozne

To było lata temu. Dziś Julien to jeden z moich najlepszych pote, a nasze cotygodniowe rozmowy to już mniej lekcje, koniugacje i ćwiczenia, a bardziej pogaduchy, plotkowanie i dywagacje nad ważkimi problemami ludzkości. Julien utrzymywał mnie w owym czasie w być może słusznym przekonaniu, że wcale nie mówię po francusku tak źle, jak mi się wydaje, a poza tym nawet sami Francuzi nie potrafią dobrze mówić w swojej mowie ojczystej, a co dopiero mówić o zwykłym chłopaku z Mazowsza.

wjazd do julienas, francja

Trudne początki w Nicei

Jako jeszcze nieopierzony użytkownik francuskiego wybrałem się z Eweliną do Nicei, gdzie jednak okazji do używania języka miałem mniej niż do słuchania, zresztą przez wrodzoną nieśmiałość jakoś preferowałem konwersować po angielsku, bo zdawało mi się, że choćby przy zamawianiu posiłku różnica jest następująca:

Wersja angielska: Ach, kłaniam się szanownemu panu kelnerowi i winszuję znakomitego wystroju tego przybytku gastronomicznego, dumy kulinarnej okolicy. Czy zechciałby szanowny pan przynieść nam wasz wyborny stek, średnio wysmażony, delikatnie skąpany w oliwie, w towarzystwie grillowanych papryk, świeżego rozmarynu i waszych słynnych ziemniaczków? Proszę nie zapomnieć o przekazaniu komplementów szefowi kuchni, pozdrowić jego szacowną małżonkę, oraz uraczyć nasze podniebienia najlepszym rocznikiem wina Pedro Ximenez, jakie przechowują Państwo w beczkach swej restauracyjnej piwnicy.

Wersja francuska: Dzień dobry. Stek proszę. Dziękuję.

Jakoś tak wówczas brakowało mi zdecydowanie płynności, na co patrzę dziś z uśmiechem, bowiem obecnie jestem w stanie rzucać francuskie suchary, a to już moim zdaniem nie lada osiągnięcie.

widok na port w nicei

Powód #1: Vieux Lyon, za to ja nie wiem, jak zamówić kawę

Po wycieczce na Lazurowe Wybrzeże, kolejny raz znaleźliśmy się na francuskiej ziemi w Lyonie. Z tych okolic pochodzi Julien i dzięki jego rekomendacji nie tylko jedliśmy przepyszne dania w kulinarnej stolicy Francji (jednej z wielu, nawiasem mówiąc), ale też mieliśmy niepowtarzalną okazję zwiedzić rejon Beaujolais w towarzystwie rasowego, miejscowego Francuza imieniem François, ojca Juliena. Kosztowaliśmy wtedy lokalne wino, konsumowaliśmy sery i inne przysmaki w co i raz innym miejscu, a przy okazji ledwo wytrzymywaliśmy ze śmiechu, z każdym kieliszkiem ulegając coraz większej łatwości do chichotania.

 

Nim jednak jeszcze spotkaliśmy się z François i jego przyjacielem, Dennisem, który był tego dnia naszym kierowcą, spacerowaliśmy sobie po pięknym Vieux Lyon, delektując się cudownymi widokami i smakami. Ja jestem prostym człowiekiem: widzę kawiarnię, wchodzę i piję kawę. Czy rano, w południe, czy w nocy, zawsze jestem gotów na zastrzyk kofeiny. Ewelina mówi, że to już uzależnienie, ale ja po prostu piję, bo lubię, a jakbym miał rzucić, to po trzech latach niszczenia mienia, rabunków i zakłócania spokoju publicznego nie miałbym żadnego problemu żyć bez kawy.

lyon, rynek i fontanna

Weszliśmy do skrytego w półmroku wnętrza gustownie urządzonej na styl hiszpański kawiarni we Francji. Było już kilka minut po piątej, w środku nie było innych klientów. Miałem silne postanowienie mówienia po francusku, choćby odpowiadano mi po angielsku (najczęściej wówczas mówiłem Francuszczyzną „j’suis désolé, mais je parles pas anglais”), choćbym musiał powtarzać każde zdanie osiem razy, czerwieniejąc się z każdą wypowiedzią coraz bardziej.

Kelnerka, która nas przyjęła, nie wyglądała na zachwyconą ani pełną energii (co dziwne, bo kawy miała przecież pod dostatkiem).

– Bon soir, psze pani, czy moglibyśmy napić się kawy?

– Nie, niéstety – odrzekła z półprzymkniętymi oczami.

– Ale jak to? – zdziwiłem się, bo rozumiem, że odmówili mi kiedyś kawy o dziesiątej w nocy w Kordobie w restauracji, ale w kawiarni trudno jest zamówić co innego.

– Przykho mi, lécz samej kawy o tej porzé nie séhwujemy – odrzekła, rozkładając ręce.

– A jeśli zamówimy do tego ser?

– A to nie ma phoblému ! – pani zerknęła w stronę stojącego za barem mężczyzny, który już rozgrzewał ekspres do kawy. – Phoszę powiédzieć, co podać ?

– A zatem – rzekłem, wciąż po francusku. – Poprosimy dwa razy café americain.

– Przéphaszam, co ?

Dotknąłem ramienia Eweliny, by upewnić się, że nie śpię.

– Café americain – powtórzyłem. Nie zrozumieć słowa „café” w kawiarni we Francji? Przecież to niemożliwe! Kelnerka robiła sobie ze mnie les œufs!

– Co takiégo ? – powtórzyła i wyglądało na to, że serio nie rozumie, co mam na myśli.

– Zwykła kawa. Bez niczego. Ani mleka, ani cukru, ani patrzenia na mnie z politowaniem, że nie mam tak pięknego akcentu jak pani i pochodzę z kraju, w którym wciąż z dumą pije się kawę rozpuszczalną – wyjaśniłem.

– Ach, już hozumiém ! – nabazgrała coś w swoim kajecie. Zamówiliśmy jeszcze ser, już unikając moich popisów oratorskich i po prostu wskazując na niego w menu.

bouchon w lyonie

 

Dlaczego zatem w tej sytuacji Francuzi mogli mnie nie lubić?

Otóż, gdy skarżyłem się Julienowi na tę sytuację jak małe dziecko podczas jednej z naszych konwersacji, narzekając, że albo Francuzi są wyjątkowo bezczelni, albo mój akcent ma w sobie tyle ziemniaków i cebuli, że niestety jestem dla mieszkańców Francji kompletnie niezrozumiały, bo ja tu zamawiam „café americain”, a spotykam się z większym niezrozumieniem niż to, które panowało między Ludwikiem XVI a jego poddanymi. Jednak żaden z tych powodów nie był przyczyną tej przykrej dla mnie sytuacji. Otóż mój podręcznik z liceum, z którego uczyłem się francuskiego, usilnie starał się przekonać, że „café americain” oraz „café au lait” to powszechnie używane przez Francuzów zwroty, gdy chcą uraczyć swe podniebienia czarnym trunkiem. Podczas gdy prawda jest zupełnie inna i tych zwrotów się w zasadzie nie stosuje. Gdybym zamówił „café allongé” albo po prostu „un café” to nie byłoby problemu. Nie zatem wymowa słów, lecz słowa wymawiane niemalże doprowadziły do konfliktu polsko-francuskiego w malutkiej kawiarni na Starym Lyonie.

ewelina czyta książkę w nicei

Powód #2: jak magnes wciąż przyciągasz mnie

Trzeci raz na francuskiej ziemi znalazłem się w sprawach służbowych. Pracowałem dla pewnej firmy, której imienia nie mam ochoty wymawiać, bo nie bardzo dobrze wspominam ten czas. Dzięki wstawiennictwu mojego ówczesnego przełożonego miałem możliwość wybrania się na branżową konferencję SMX Paris do, jak co inteligentniejsi z was już się domyślają, stolicy Francji, czyli Paryża.

selfie z wieżą eiffla w paryżu

To był piękny czas, o którym jeszcze więcej napiszę. Najpierw spędziłem z Eweliną kilka dni w Lyonie i regionie Beaujolais, następnie posiedziałem pięć dni w Berlinie, gdzie złaziłem całe miasto wzdłuż i wszerz, udałem się do Wannsee i mogę powiedzieć, że tylko polizałem Poczdam, a ze stolicy Niemiec poleciałem wprost do Paryża właśnie, gdzie czekał na mnie cały weekend na swawole, nim zasiądę w swoim krzesełku, przysłuchując się kolejnym delegatom.

pomnik na cmentarzu pere lachaise

 

Gdy te piękne dni, o których z pewnością jeszcze napiszę, skończyły się tak, jak czasem niestety kończy się kawa, wsiadłem w pociąg i udałem się na lotnisko Charles De Gaulle, gdzie postanowiłem przywieźć mamie pamiątkowy magnes, by zasłużyć na jej miłość i ciasto czekoladowe.

Pogrzebałem nieco w swojej pamięci, aby upewnić się, że pamiętam, jak wymawia się po francusku słowo magnes, dodałem do niego „s’il vous plaît” i już całkowicie pewny siebie znalazłem pierwszy lepszy sklep z duperelami i bibelotami. Pokręciłem się nieco po wnętrzu, by udać, że mam zamiar wydać więcej niż dwa euro, by uniknąć oskarżycielskich spojrzeń sprzedawców, po czym z miną typu „ech, nie znalazłem tych brylantów, których szukałem” podszedłem do kasy i zapytałem:

– Czy mają państwo może magnesy?

Mina sprzedawcy i sprzedawczyni była niesamowita: szeroko otwarte usta, brwi uniesione niemal do samej linii włosów, czoło pofałdowane jak po przejściu Orogenezy Alpejskiej, ręce zastygłe w bezruchu gdzieś na wysokości klatki piersiowej i tylko głowa ruszała się to w lewo, to w prawo, jakby poszukując ukrytej kamery.

– Czy mamy… co ? – odezwał się wreszcie sprzedawca po kilku niezręcznych sekundach ciszy. Przełknąłem ślinę, bo już czułem, że łatwo nie będzie.

– Magnesy. No wie pan – wykonałem gest, który w moim mniemaniu był przyczepianiem magnesu na lodówkę, ale równie dobrze mógł wyglądać na gest zabijania komara.

– Pan wybaczy, komplétnie nie hozumiém – sprzedawca złapał się za głowę chyba bardziej zmartwiony tym, że nie może mi pomóc.

– Ta rzecz, co się przyczepia na lodówce – uchwyciłem się językowej brzytwy, jaką jest opisowa prezentacja danego rzeczownika i wtedy sprzedawczyni przyszła swojemu koledze z pomocą, mówiąc, że takie rzeczy to w sklepiku obok.

Czerwony jak jedna trzecia francuskiej flagi, poszedłem do sklepiku obok, wybrałem pierwszy lepszy magnes i nie zamieniwszy słowa z ekspedientem, dokonałem zakupu drogą kupna.

napis na murze w lyonie

 

Dopiero później, gdy już wróciłem z Paryża do Warszawy, Julien wyjaśnił mi, w czym był problem i dlaczego Francuzi mogą mnie nie lubić: otóż magnes po francusku to zdecydowanie nie „magnét”, zwłaszcza, jeśli wymawia to słowo nie-Francuz z naznaczonym polskością akcentem.

Te i inne przygody językowe nie zniechęciły mnie oczywiście do rozwijania swoich umiejętności posługiwania się francuskim, a motywację do nauki zawdzięczam, oprócz cotygodniowym spotkaniom z Julienem, trzem polskim podmiotom, a są to:

Pan od francuskiego – czyli Jacek Mulczyk-Skarżyński na lekcji u którego byłem jeszcze jak prowadził Oranżerię na warszawskim Mariensztacie. Polecam wszystkie jego materiały, zwłaszcza te wideo oraz wizytę w La parolerie w Paryżu, gdzie obecnie funkcjonuje

Strona Français mon amour Uli Zarzyckiej – z dziesiątkami ciekawostek językowych i artykułów o francuskim

Blog o Francji, Francuzach i języku francuskim Justyny Hołosyniuk – a przede wszystkim polecam książkę jej autorstwa, „Francuski 365”, bo nie ma lepszej nauki niż codzienne szlifowanie materiału

Dlaczego nie lubię Hiszpanów

PRZECZYTAJ OPOWIADANIE