Nie jestem miłośnikiem budżetowego podróżowania. Lubię nocować w pięknym hotelu, w dobrej lokalizacji, ze śniadaniem, w pokoju z dużym łóżkiem, jeszcze większym telewizorem i widokiem na coś innego niż ścianę sąsiadującego bloku. Jeśli nie w hotelu, to w wynajętym mieszkanku, które ma więcej niż 10 metrów kwadratowych. Dzięki temu, gdy już jestem na wyjeździe, to szybko zauważam, że kończą mi się pieniądze i warto by je w jakiś sposób zaoszczędzić. Najlepszym sposobem na to jest wyszukiwanie takiego miejsca do jedzenia, w którym z jednej strony jest pysznie, a z drugiej strony nie trzeba do niego jechać dalekobieżnym pociągiem.

AUTOR

Maciek Samul

KATEGORIA

Chwilówki

OPUBLIKOWANO

24 lipca 2022

INSTAGRAM

opowiadania_podrozne
  • Chwilówki to króciutkie opowiadania z podróży, ale pełne treści!

Madryt, jak każdą stolicę europejskiego państwa, cechują wysokie ceny. Jeśli zatem chce się zjeść coś dobrego, w atrakcyjnej cenie, a zarazem w dogodnej lokalizacji, to trzeba iść na pewne kompromisy. Wówczas „Co?! Dziesięć euro za trzy oliwki?!” zmienia się w „O, dziesięć euro za trzy oliwki” i jakoś się żyje.

W poszukiwaniu kapelusza

Z takim nastawieniem wyszliśmy z naszego hotelu, zlokalizowanego po drugiej stronie stacji Atocha. Powiedzieć, że było gorąco, to nic nie powiedzieć. Gdyby pogoda była człowiekiem, to z taką temperaturą od razu dostałaby przykaz kwarantanny. Na ulicach z tego względu nie było zbyt dużo ludzi, co sprawiało, że zwykle zatłoczona, monumentalna metropolia wyglądała inaczej niż zwykle. Mieliśmy dwa cele tego dnia – zjeść i znaleźć kapelusz na mój wielki łeb. Zapytacie: jak wielki jest twój łeb, Macieju? Parafrazując stary dowcip, gdy szedłem do mamy poskarżyć się, że koledzy śmieją się z mojej wielkiej głowy, mama mówiła, żebym się nie martwił, tylko przyniósł jej w swojej czapce dwa kilo ziemniaków. Spędziliśmy w sklepach jakieś trzy godziny i znaleźliśmy tylko jeden kapelusz, który na mnie pasował, ale Ewelina stwierdziła, że jest zbyt amerykański. Naturalnie zatem po tak długim czasie powolnego lawirowania między stoiskami z biżuterią, koszulami i butami zgłodnieliśmy.

Restauracja przy ulicy Gran Vía

Byliśmy bardzo blisko madryckiego misia, otoczonego wówczas kilometrami płotów, jako że centrum Madrytu przechodziło rewitalizację. Wiedzieliśmy, że ceny mogą nie być najniższe, jednak gdy przemierzaliśmy okolice ulicy Gran Vía to mijaliśmy sporo przybytków, które nie wyglądały na ultra drogie. Już z daleka, dzięki swojemu zmysłowi znajdowania znakomitych miejsc do spożycia, Ewelina dostrzegła przydrożną tawernę ze schludnym wystrojem oraz niezatłoczoną. Weszliśmy do środka.

Już od progu powitał nas cudowny szum klimatyzacji i zbawienny chłodek, a temperatura otoczenia spadła co najmniej o połowę. Usiedliśmy przy stoliku zaraz obok pokaźnych rozmiarów butelek z cydrem, jednak kilka chwil później postanowiliśmy przesiąść się i zająć miejsce przy bardziej komfortowym stoliku obok okna.

¿Más yey?

Zamówiliśmy, co trzeba, między innymi połowę porcji pysznej macki ośmiornicy po galicyjsku oraz kawę z lodem. Jedzenie znikało w mgnieniu oka. Byłem w trakcie pałaszowania krokietów, gdy zbliżyła się do nas kelnerka i zaczęła coś mówić dziwnym głosem. Z początku myślałem, że pyta nas czy chcemy czegoś więcej, jako że jej wypowiedź brzmiała mniej więcej tak: „¿más yey?”. Nie miałem jednak pojęcia, czym może być „yey”. Ewelina w lot jednak zrozumiała, że trzymająca jakąś kartę w rękach kobieta stara się wypowiedzieć moje własne imię, chociaż takiej wymowy „Maciej” w Hiszpanii to jeszcze nie słyszałem. Zrozumiałem wówczas, że kelnerka ma w dłoniach moją kartę do Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego, co mnie ogromnie zaskoczyło. Po chwili spojrzała na moje zaspane zdjęcie na dokumencie, porównała z moją obmierzłą twarzą i – zanosząc się śmiechem – wręczyła mi mój portfel. Siedzące obok kelnerki i kucharki również zaczęły się ze mnie śmiać. Musiałem zostawić portfel na krześle przy pierwszym stoliku, przy którym usiedliśmy i nie zauważyć jego braku przy zmianie miejsca. Podziękowałem serdecznie, a jedna z kobiet pracujących zażartowała, że teraz to muszę jej koleżance dać 50 euro napiwku, a ja na to, że „albo i więcej”, po czym wszyscy zaczęli się śmiać: ja, Ewelina, kelnerki, kucharki, inni goście, przechodzący za oknem ludzie, policjanci, uliczni muzycy, bezdomni, ekspedientki w pobliskich sklepach, dosłownie wszyscy.

Nowy portfel antykradzieżowy

Zjedliśmy ośmiornicę do końca, wypiliśmy, co mieliśmy do wypicia, po czym Ewelina namawiała mnie, żebym skoczył do jakiejś pobliskiej kwiaciarni po kwiatka albo chociaż znalazł czekoladkę w kształcie serca, żeby dać pani kelnerce w ramach podzięki za znalezienie zguby. Gdyby nie ona, to pewnie byłbym w ogromnych kłopotach – poprzedniego dnia kupiłem nowy portfel, żeby zastąpić poprzedni, znoszony, nabyty w berlińskim Primarku. Miałem go już tak długo, że moja gęba ze zdjęcia Warszawskiej Karty Miejskiej odbiła się na przezroczystej osłonce. Przerzuciłem natychmiast wszystkie dokumenty do nowego portfela, w tym dowód osobisty, prawo jazdy, kartę płatniczą, wspomnianą kartę do biblioteki, oraz euro i złotówki.

– Z kolejnych zalet tego portfela warto wspomnieć, że jest to portfel antykradzieżowy – chwaliłem się przed wyjazdem Ewelinie, która na pewno mnie słuchała, korzystając z laptopa i załatwiając swoje sprawy. – Zabezpiecza właściciela przed kradzieżą gotówki z karty.

Gdy przyszło do płacenia to postanowiłem dać obsługującej nas kelnerce jeden napiwek, a tej, która znalazła mój portfel, drugi – większy. Otworzyłem swój elegancki portfel i sięgnąłem po euro, które miałem włożone do odpowiedniej przegrody. Kojarzycie może odcinek „Jasia Fasoli”, w którym auto naszego bohatera zostaje przestawione z uprzednio zajętego miejsca i po chwili przejeżdża je czołg? Nasz bohater, jakby nigdy nic, podchodzi do zajmowanego wcześniej miejsca na parkingu, gdzie jego samochodu nie ma i kilka razy próbuje włożyć kluczyk do drzwi, nim orientuje się w sytuacji. Tak samo i ja kilka razy próbowałem wyciągnąć banknoty z przegrody nim zorientowałem się, że nie tylko zniknęło mi całe euro, również resztki polskich pieniędzy wyparowały. Podzieliłem się tą nowiną z Eweliną, a potem z kelnerkami, kucharkami, innymi gośćmi, przechodzącymi za oknem ludźmi, policjantami, ulicznymi muzykami, bezdomnymi, ekspedientkami w pobliskich sklepach, dosłownie ze wszystkimi. Dopiero po kilku minutach od zdarzenia uwierzyłem, że zostałem okradziony. Dokładnie tak samo jak wówczas, gdy ukradli nam w pociągu w Austrii plecak.

Jak się okazało, kelnerka znalazła mój portfel na chodniku przed restauracją. Nie mam pojęcia, jak się tam znalazł – czy zostawiłem go przy stoliku i ktoś go sobie zabrał, wyjął pieniądze i wyrzucił? Czy może jednak ktoś wyciągnął mi portfel z kieszeni moich luźnych, lnianych spodni, gdy staliśmy z Eweliną przed jadłodajnią, zastanawiając się, czy chcemy w niej zjeść? Jedno jest pewne – nasz budżetowy posiłek kosztował nas tyle, ile trzy wykwintne kolacje w najdroższych madryckich restauracjach.

Mafia z ulicy Gran Vía

Gdy następnego dnia jechaliśmy pociągiem do Sewilli to przez całą podróż trzymałem ręce w kieszeniach, jedną na portfelu, a drugą na telefonie. Około piętnastej dotarliśmy do mieszkania, w którym mieliśmy spędzić kolejne tygodnie, gdzie przemiły gospodarz z kolczykiem w kształcie tukana, oprowadził nas po swoim lokum, tłumacząc między innymi, jak działa otwieranie okna. Opowiedzieliśmy mu historię z madryckiej restauracji, co go wcale nie zdziwiło. Dosłownie chwilę przed nami udał się z małżonką do stolicy Hiszpanii, aby obejrzeć musical „Król Lew”. Szli sobie jakby nigdy nic przez Gran Vía, gdy żonę gospodarza zagadał tłumek zwariowanych ludzi. Po pięciu minutach chaotycznej konwersacji, ruszyli w dalszą drogę. Dopiero po kwadransie zorientowali się, że w plecaku nie ma najcenniejszych rzeczy. Okradzeni z dóbr doczesnych i z poczucia bezpieczeństwa, udali się na najbliższy komisariat policji, by zgłosić kradzież. Okazało się, że lokalna policja pracuje już nad osiemdziesięcioma czterema podobnymi sprawami drobnych kradzieży, dokonanych przez mafię z ulicy Gran Vía.

Czy i my padliśmy ofiarą mafii madryckiej? Gdy będę opowiadał tę historię to tak to będę przedstawiał. Dużo lepiej jest być okradzionym przez mafię z ulicy Gran Vía niż pajacem, który zostawił swój portfel przy stoliku i nie zauważył jego braku przez kwadrans.

PRZECZYTAJ OPOWIADANIE