Z rzeczy, których się boję, to mogę wymienić żaby, dzwonienie do obcych ludzi, mówienie “nie”, pająki, wodę, publiczne wystąpienia oraz wysokość. Ja w ogóle jestem wysokim człowiekiem, więc czasem nawet jak stanę na palcach to już mi się kręci w głowie. Co ciekawe, mogę wejść sobie na wysoką górę i podziwiać rozległą, przepiękną panoramę bez strachu, ale gdy muszę przejść przez kładkę ponad ruchliwą ulicą to już mi się nogi trzęsą i trzymam się w idealnej odległości pomiędzy lewą a prawą barierką. Strach ten jest moim przekleństwem i ta podróżnicza klątwa objawia się szczególnie wybitnie w jednych z moich ulubionych obiektów, to znaczy w latarniach morskich.
Chwilówki to króciutkie opowiadania z podróży, ale pełne treści!
Już jako mały chłopiec kochałem latarnie morskie, darząc szczególnym uczuciem tę w Rozewiu. Ojciec jednak ledwo był w stanie zrobić zdjęcie mojemu czubkowi głowy, wystającemu znad barierki rzeczonej latarni morskiej, bo po trzech sekundach pozowania natychmiast wróciłem do środka i od tej pory już raczej podziwiałem te obiekty z zewnątrz, z dołu.
Wiele lat później, Ewelina wpadła na jeden ze swoich genialnych pomysłów.
– Mierzeja! – zakrzyknęła, podnosząc się nagle z fotela, na którym siedziała.
– Mierzysz ty sto sześćdziesiąt cztery centymetry – odparłem, mrucząc znad książki.
– Pociąg! Malbork! Elbląg! Prom! Morze! – wykrzykiwała Ewelina, a z każdym kolejnym słowem wygrzebywała z szafy kolejne ubrania i ani się obejrzałem, a byliśmy już spakowani i w towarzystwie naszych rowerów jechaliśmy na północ Polski.
Zrobiliśmy sobie fantastyczną rowerową wycieczkę po Mierzei Wiślanej, o której na pewno jeszcze napiszę. Zanocowaliśmy w Krynicy Morskiej, gdzie mieliśmy okazję podziwiać kilogramy jedwabistych pajęczyn, porastające ścianę balkonu naszego hotelowego pokoju, lecz również przepiękny, kolorowy zachód słońca na krynickiej plaży. Z atrakcji nie mogło również zabraknąć wizyty w latarni morskiej.
Jeśli chodzi o moje fobie to często mam pamięć złotej rybki – niby powinienem pamiętać, że boję się nawet wchodzić na krzesło, żeby zmienić żarówkę, ale oczywiście zaraz o tym zapominam i żwawym krokiem wdrapuję się na taras widokowy jakiejś zabytkowej katedry.
Nie inaczej było też w tym przypadku. Szliśmy sobie wesołym krokiem wzdłuż ulicy Morskiej w stronę latarni morskiej w Krynicy, Morskiej, wolni od choroby morskiej, cieszący się zbawczym chłodem morskiej bryzy. Okolica była piękna, leśna i zielona. Weszliśmy do latarni, Ewelina pierwsza, a ja zaraz za nią.
Pierwszy stopień – wszystko było dobrze.
Drugi stopień – zaczęły mi lekko drżeć kolana.
Gdy tak pokonywałem kolejne stopnie to zrozumiałem, że robi się wąsko, barierka jest stara i zaraz pęknie, latarnia na pewno się zawali, a w ogóle to co ja tu robię.
– Nie dam rady, tu jest tak wysoko! – krzyknąłem ku górze w stronę Eweliny.
– Ale jesteś dopiero na trzecim stopniu, spróbuj jeszcze trochę! – zachęciła mnie do dalszej wspinaczki. Uległem, wspiąłem się jeszcze trochę ku górze i uznałem, że w sumie to na dziś wystarczy.
– W sumie to na dziś wystarczy! – zawołałem do ukochanej, która wzruszyła ramionami, wycelowała aparat w moim kierunku, zrobiła mi zdjęcie na pamiątkę i poszła sama w stronę światła, niczym doświadczony nieboszczyk, a ja wróciłem na dół.
I tak też tułamy się po tym świecie, a czy to w minarecie, latarni morskiej, dzwonnicy katedralnej – wiadomo, że mnie tam nie będzie i będę podziwiał widok z góry dzięki zdjęciom Eweliny.
Zostaw komentarz