W 1995 roku polska scena muzyczna zadrżała w posadach, gdy na jej biało-czerwone deski wkroczył gracz nie byle jaki i wkroczył nie byle jak. Duet Paradoks, pochodzący z Białegostoku, miasta, cieszącego się opinią pioniera kultury wysokiej (mistrzowie rzutu kamieniem na odległość z roku 2019), wydał na światło dzienne kasetę, zatytułowaną „Noce nad jeziorem”. Ta wybuchowa mieszanka funku, soulu, hip-hopu, muzyki klasycznej z odniesieniami do Bacha i Vivaldiego, new jack swingu, elementami dub-stepu oraz szczyptą progresywnego, wegetariańskiego grindcore’u, szybko zdobyła sobie serca słuchaczy nie tylko na Podlasiu, lecz również w całej Polsce – a przynajmniej w tej jej części, w której mieszkali entuzjaści spędzania nocy na jeziorem.

AUTOR

Maciek Samul

KATEGORIA

Polska

OPUBLIKOWANO

7 lipca 2022

INSTAGRAM

opowiadania_podrozne
T

ego typu aktywność zakorzeniona jest w rdzennie polskiej kulturze już od zarania jej dziejów, a opiewana była przez synów i córki wszystkich rodzajów sztuk. Czerwone Gitary („Wróćmy na jeziora”), Tadeusz Gajcy („Jezioro”), Czesław Miłosz („Jezioro”), Adam Mickiewicz („Świtezianka”), Andrzej Sapkowski („Pani jeziora”), wszyscy oni w jakiś sposób oddali hołd temu naturalnemu, śródlądowemu zbiornikowi wodnemu, którego występowanie uwarunkowane jest istnieniem zagłębienia, w którym mogą gromadzić się wody powierzchniowe, oraz zasilaniem przewyższającym straty wody wskutek parowania lub odpływu. Nic dziwnego zresztą, bowiem w Polsce trudno przejść się na spacer i nie potknąć się o jakieś jezioro, jeśli nie o akwen to przynajmniej o jezioro głupoty.

ewelina patrzy na jezioro torfy w otwocku

Niewielki Otwock Wielki

Niedaleko mojego rodzinnego Otwocka znajduje się miejscowość o nazwie Otwock Wielki – myślałbyś, że jest to większa wersja Otwocka, ale jest wręcz na odwrót – Otwock Wielki liczy ledwie ponad 700 mieszkańców, czyli jakieś cztery rodziny, które nigdy nie chodziły na zajęcia edukacji seksualnej. Jest jednak w tym mieście przepiękny, barokowy pałac, który ocieka wręcz historią, a przy okazji bije po oczach przepiękną architekturą. Kocham barokowe pałace, zarówno te zrujnowane oraz te zrewitalizowane – o czym mieliście okazję przekonać się podczas mojej wizyty w pałacu w Korczewie.

Będąc młodym otwocczaninem gościłem wielokrotnie w na terenie pałacu w Otwocku Wielkim, położonego nad Jeziorem Rokola (co, jak mogliście się przekonać we wstępie, będzie kluczowe dla tej historii). Skupmy się na jednej z takich gościn, podczas której ja i moja paczka postanowiliśmy udać się nad to jezioro o nieregularnym kształcie, by przyjemnie spędzić czas – mieliśmy wszystko, czego nam potrzeba: dmuchane koło, kocyk oraz alkohol, więc byliśmy przygotowani na każdą okoliczność.

ewelina w oponce

Grunt to mieć grunt

Wiecie już, że boję się żab i że mam lęk wysokości. Jedną z moich kolejnych fobii jest strach przed wodą, który nie wziął się znikąd… zostawmy zatem na moment Jezioro Rokola, chociaż wierzę, że już napędziłem wam strachu.

Przenieśmy się z powrotem do Otwocka, lecz cofnijmy się kilka lat (mam nadzieję, że nadążacie za tą skomplikowaną czasoprzestrzenią), gdy jedyne włosy, jakie miałem na ciele, to te na skórze głowy, a to też nie za dużo. Tata zabierał mnie i mojego brata na basen, abyśmy nauczyli się pływać, wzmocnili mięśnie, a przy okazji napili chloru i być może oswajali z widokiem penisów, które wówczas fruwały wokół nas w męskiej szatni niczym muszki wokół pozostawionego na dwa tygodnie banana.

Kochałem w owym czasie wodę, lubiłem się pluskać, taplać, chlapać, zanurzać, wskakiwać, zeskakiwać, doskakiwać, wyskakiwać, nadskakiwać i przeskakiwać. Stanąłem podczas jednej z basenowych wizyt na krawędzi zbiornika i z uśmiechem ośmiolatka na twarzy wskoczyłem do tego przerośniętego wiadra z wodą, co zresztą w przeszłości czyniłem tysiące razy, mimo że nie specjalnie potrafiłem pływać – tego miałem się dopiero nauczyć. Tym razem jednak pomyliłem się w obliczeniach i zamiast wskoczyć do basenu w miejscu, w którym wystawałem od piersi w górę ponad poziom wody, wskoczyłem jakieś dwa metry w lewo, gdzie kaskada zwiększała głębokość zbiornika o jakiś metr (tyle mniej więcej wtedy mierzyłem). Poszedłem pod powierzchnię szybciej niż piękne kobiety w „Słonecznym patrolu”. Nie ukrywam, że szczerze mnie to zaskoczyło – zachowałem jednak przytomność umysłu. Opadłem na dno i z całej siły wybiłem się ku górze, łapiąc powietrze. Zrobiłem tak jeszcze kilka razy, gdy w końcu tata złapał mnie w pół i bezpiecznie posadził na krawędzi. Dopiero wtedy podszedł do nas ratownik, który bardziej przypominał Wojciecha Manna niż Matta Brody, spojrzał na mnie, mokrego od wody i potu, z trudem łapiącego oddech, spojrzał na ojca, po czym powiedział:

– To pana dziecko? Powinien go pan pilnować!

Reszty już nie pamiętam, ale podobno ratownik miał piękny pogrzeb.

Do trzech razy sztuka

Ta historia sprawiła, że do wody podchodziłem z rezerwą. Owszem, podczas naszych corocznych wyjazdów nad Bałtyk z radością pluskałem się w jego słonych wodach, nurzałem w przeogromnych falach, lecz nigdy nie wchodziłem do wody głębiej niż do pasa. Tak to trwało przez moje dzieciństwo po nastoletniość, aż wreszcie musiał nastąpić ten ostatni raz, gdy wyszedłem z morza, żeby nigdy więcej do niego nie powrócić.

Jeździliśmy z Eweliną nad morze bardzo często, zarówno nad nasze, Bałtyckie, jak i na te zagraniczne – ocieraliśmy się również wiele razy o ocean, a jednak ja nigdy nie wchodziłem na głębsze wody i pozwalałem jedynie stopom poznać, co to znaczy życie. Morze Północne, Śródziemne, Adriatyk – nic nie mogło mnie przekonać do kąpieli, nawet lazur, który szumiał zapraszająco „no weź, chodź”.

maciek w morzu po kostki

Aż wreszcie nadszedł dzień nad jeziorem.

Leżeliśmy sobie z Eweliną na kocyku i rozkoszowaliśmy się słońcem oraz młodością, gdy nagle Hubert, mój przyjaciel, brat i mistrz zaproponował:

– Dawaj, brachol, idziemy popływać! – a ja, niewiele myśląc (jest to moja częsta przypadłość), ściągnąłem spodenki i ruszyłem w kierunku jeziora.

– Tylko uważajcie na siebie! – zawołała za mną Ewelina, a ja machnąłem tylko ręką i uśmiechnąłem się w stronę Huberta.

maciej i ewelina nad rokolą

Rokola wyglądała tak jak zawsze – była ciemnoniebieska, lekko pomarszczona, odbijała na swojej tafli bielutkie chmury i generalnie roztaczała dość uspokajającą aurę. Hub wskoczył do wody i – plusk, plusk – pływał doskonale, robił duże fale. Nie zastanawiając się ani chwili, zanurzyłem się w jeziorze po pas, położyłem się na wodzie i płynąłem przed siebie swoim znienawidzonym stylem, czyli żabką. Płynąłem tak dłuższą chwilę, gdy uznałem, że czas zawrócić w stronę brzegu. Przypomniałem sobie jednak, że przecież ja nie potrafię pływać i dokładnie w tym momencie poszedłem pod wodę.

Zrobiło się ciemno i cicho. Liczyłem trochę na powtórkę sprzed lat – opadnę na dno, wybiję się ku górze, złapię powietrze i w jakiś sposób dociągnę do brzegu, albo przynajmniej od momentu, w którym złapię grunt. Nic z tych rzeczy – dna nie było, a ja po sekundzie nie miałem pojęcia, gdzie jest góra, a gdzie dół, nie wiedziałem, czy opadam stopami ku górze, czy głową w bok, nie wiedziałem kompletnie, co mam robić. Czarna czeluść zamknęła się nade mną, a ja dryfowałem, zawieszony w przestrzeni i czekający na śmierć. Liczyłem tylko na to, że Hubert cały czas mnie obserwował i zauważył, że poszedłem na dno. Tak też się stało – jego silna ręka wyciągnęła mnie na powierzchnię. Zacząłem łapczywie łykać tlen, a gdy wyszliśmy na brzeg to oparłem się dłońmi o kolana i zrozumiałem, że jestem zarówno wielkim szczęściarzem, jak i wielkim debilem.

Od tego też momentu, gdy mój brat uratował mi życie, omijam wodę szerokim łukiem. Lubię czasem zanurzyć stopy w morzu, bardzo lubię pływać statkiem czy promem, lubię też brać prysznic, zwłaszcza po weekendowej wycieczce rowerem, gdy nie było okazji się myć, ale żeby wejść do wody choćby po kolana – to już nie moja bajka. Trauma ta dotyczy jednak akwenów naturalnych. Jeśli chodzi o baseny, jacuzzi, wodne zjeżdżalnie – nie mam z tym problemów. Zresztą razem z Eweliną spędziliśmy sylwestra na basenie i bawiłem się pysznie.

herb na pałacu w otwocku wielkim

Mam zatem dla was na zakończenie tylko jedną radę – nie róbcie czegoś, dopóki się tego nie nauczycie!

Rozważny i romantyczny

PRZECZYTAJ OPOWIADANIE