Stałem przed głównym wejściem do Narodowego Muzeum Archeologicznego w Atenach. Na schodach, prowadzących do głównych drzwi tego zacnego przybytku, siedziała Ewelina, a ja skupiony byłem na dwóch rzeczach: po pierwsze, robiłem jej zdjęcia i szukałem idealnego ujęcia. Niebo było perfekcyjnie, wręcz niemożliwie niebieskie. Nad naszymi głowami powiewała flaga Grecji, a ja czułem spływające na mnie natchnienie, jakby wszystkie muzy chciały napełnić mnie inspiracją.

AUTOR

Maciek Samul

KATEGORIA

Grecja

OPUBLIKOWANO

20 czerwca 2022

INSTAGRAM

opowiadania_podrozne

Zerknąłem na cztery monumentalne postacie, wieńczące dach muzeum. Jedną z nich była królowa bogów greckich Hera. Wtedy do mnie dotarło: komuś zapłacili, żeby wciągnął Herę! Zrozumiałem wówczas, że tylko w miejscu narodzin demokracji i Igrzysk Olimpijskich jestem w stanie wymyślić tak doskonałe, finezyjne suchary.

pomniki na dachu muzeum w atenach

Ateny: mity i mity

Narodziny demokracji to w ogóle czołówka moich ulubionych narodzin – oprócz tego bardzo cenię sobie narodziny The Beatles, ale przede wszystkim narodziny mojej ukochanej. Piszę o tym nieprzypadkowo, gdyż to właśnie ten czas zazwyczaj świętujemy jak najdalej od miejsca, w którym Ewelina przyszła na świat. Tym razem, jak się można było domyślić ze wstępu, padło na Grecję.

ewelina z flagą grecji

Jako fanatyk Imperium Romanum jestem również miłośnikiem Starożytnej Grecji. Pewnie będzie to dla was szokiem, ale Imperium Rzymskie to w dużej mierze plagiat. Religia, sztuka, filozofia – Rzymianie podglądali, co tam jest trendy w Helladzie i bezczelnie zgarniali to do swojej popkultury, dla niepoznaki zmieniając nazwę. I tak zamiast Zeusa mamy Jowisza, zamiast agory mamy forum, a zamiast sałatki greckiej mamy sałatkę cezar. Oczywiście Rzymianie wszystko zrobili lepiej, ale jednak oryginał powstał w Grecji – nie miałem zatem wyjścia i musiałem się tam udać.

Gdy zmierzaliśmy do swojego hotelu przy Πλατεία Ομονοίας to zastanawiałem się, czy jeśli ktoś przygotuje artykuł, zatytułowany „Grecja – fakty i mity”, to czy nie będzie lepiej, jeśli większość opisywanych zagadnień okaże się mitami? I czy każdy miłośnik Starożytnej Grecji jest mitomanem? Gdy już doszedłem do odpowiednich wniosków to zacząłem rozglądać się, tocząc naszą walizkę poprzez ateńskie ulice.

Kryzys w Grecji najwyraźniej dawał o sobie znać ponurym krajobrazem – większość lokali usługowych była pozamykana, a spuszczone rolety były zazwyczaj pobazgrane przeróżnym graffiti, które ktoś za tysiąc lat może uznać za obiekt, warty ekspozycji w muzeum. Na chodnikach, gdzie się tylko dało, spali bezdomni, pomieszczenia z bankomatami były również szczelnie wypełnione przez osoby, które nie miały gdzie się podziać i nie wyglądały, jakby w życiu dobrze im się wiodło. Na barierkach, ławeczkach i przy fontannach siedzieli ludzie, którzy po prostu patrzyli się w pustkę – były to osoby w różnym wieku. To był środek tygodnia, więc od razu można było wywnioskować, że są to bezrobotni, którzy nie mają nic do roboty, a że pogoda była fantastyczna, to zamiast siedzieć w smutnych domach, postanowili posiedzieć na zewnątrz.

Z lepszych ciekawostek to gdy mijaliśmy ulicę, na której gniły porozrzucane owoce i warzywa, z bocznej alejki wyłoniły się dwie obskurne postaci, przemierzające stolicę Grecji niezwykle chwiejnym głosem. Gdy zbliżyły się do nas to można było usłyszeć, że mówią po polsku i kwiecistą mową opisują pewną rodaczkę, która mieszka w Atenach i jest znaną kurtyzaną. Wyglądało na to, że panowie mieszkają w Grecji już od jakiegoś czasu – mam nadzieję, że wiedzie im się teraz lepiej.

– βιτάμ πανστώα ω νασζυμ χοτέλο! – przywitał się z nami Grek. Jego ton głosu był pełen radości, natomiast zmęczona życiem twarz wyrażała prawdę o tym, co kryje się w jego sercu. Hotel lata świetności miał już dawno za sobą i panowały w nim spartańskie warunki. Najciekawszą konstrukcją okazało się być małe okienko z nieprzezroczystą szybą, po uchyleniu którego ukazywały się nam przeróżne plastikowe rury i kable. Po rozpakowaniu bagaży postanowiliśmy nie marnować czasu, bo gdzie jak gdzie, ale w samym sercu Grecji Mojry na pewno lepiej przykładały się do swojej roboty. Ponieważ niebo było niemożliwie niebieskie, słońce świeciło jaśniej niż jutrzenka swobody, a temperatura zbliżała się do 30 stopni Celsjusza, to założyłem kurtkę, wcisnąłem na głowę czapkę i wyszliśmy z Eweliną na miasto.

Starożytność leży na ulicach

Są w Atenach takie miejsca, gdzie trzeba patrzeć pod nogi, bo z łatwością można potknąć się o coś niezwykle antycznego i nigdy nie wiadomo, czy ten gość, co mieszka w beczce, to Diogenes czy może miejscowy żul.

Pierwszą rzeczą, o którą się „potknęliśmy” była Biblioteka Hadriana, zlokalizowana bardzo blisko placu Μοναστηράκι. Niestety, nie da się w niej już wypożyczyć żadnych książek.

biblioteka hadriana w atenach

Zaraz obok trafiliśmy również na rzymskie forum i dopóki nie pojechałem do Rzymu to było to najlepsze rzymskie forum, jakie widziałem (bo jedyne). Kolumnady, tympanony, kapitele, płaskorzeźby, wszystko, co kiedyś chciałbym postawić w swoim salonie.

rzymskie forum w atenach

Cel naszej wycieczki był jednak oczywisty – Akropol, który widać było już od jakiegoś czasu, aczkolwiek nie zawsze dało się patrzeć na to słynne wzgórze, bo promienie słoneczne ostro dawały po oczach. Rozpoczęliśmy wspinaczkę.

Najpierw trafiliśmy na Wzgórze Aresa, to jest słynny Areopag, gdzie – można powiedzieć – narodziła się demokracja i zdawało mi się, że aby upamiętnić to wydarzenie włodarze Aten postawili na skraju wzgórza śmietnik.

maciek i akropol w tle

Być może chcieli pokazać, jak wielkim śmietnikiem jest obecnie demokracja w niektórych krajach – brakowało jednak jakiejkolwiek tabliczki wyjaśniającej.

ewelina na areopagu

Ponad śmietnikiem można było dostrzec piękny stożek Λυκαβηττός, czyli Wilczego Wzgórza – do którego zresztą jeszcze dojdziemy (dosłownie i w przenośni).

ewelina i wzgórze wilka w atenach

Zerknęliśmy poprzez żółte kwiaty ku dołowi, gdzie rozciągał się widok na miasto – z góry wszystko wygląda ładnie i to samo można powiedzieć o Atenach, które w większości są białe i ciasno zabudowane. Idąc dalej po schodach dostrzegliśmy też w dole Odeon Heroda Attyka, który jak na ruiny prezentował się naprawdę okazale.

odeon heroda attyka

Jak pożyczać w stylu brytyjskim?

Aż wreszcie naszym oczom ukazały się Propyleje. Zatrzymałem się na moment, by podziwiać tę monumentalną bramę – wyglądało to wszystko tak, jak w czasach Hellady. Promienie ateńskiego słońca oświetlały ogromną konstrukcję tej doryckiej budowli, marmur lśnił pięknem i podkreślał znakomitą architekturę, ponad wszystkim górowało rusztowanie, a na szczycie starożytnych schodów darli japę turyści z całego świata. Sami widzicie – od razu czuło się ten klimat!

propyleje akropolu

Minęliśmy Propyleje godnie i stanęliśmy na szczycie Akropolu. O tej porze roku wyglądało to wszystko naprawdę przepięknie – na ziemi leżało mnóstwo ogromnych kamieni, poprzecinanych trawą i kępkami żółtych kwiatów, a na nich leżały przewrócone fragmenty kolumn, płaskorzeźby czy też zdobione frezy.

erechtejon na akropolu w atenach

Specjalnie nie patrzyłem jeszcze na Partenon, by najlepsze zostawić na koniec, jak mawia mój kolega Krzysio, gdy je kawałek pizzy, zaczynając od brzegu. Podeszliśmy najpierw do Pandrosejonu i Erechtejonu.

pandrosejon na akropolu w atenach

Ten ostatni słynie z kariatyd – obecnie stojące na wzgórzu rzeźby kobiet, które mają dużo na głowie, to repliki, a większa część tych oryginalnych znajduje się w ateńskim muzeum, natomiast jedna została ukra… to znaczy wypożyczona na czas nieokreślony przez Brytyjczyków, a umowę sporządzono w jednym egzemplarzu.

erechtejon w atenach

Tak czy siak – wygląda to naprawdę pięknie.

Wreszcie podeszliśmy bliżej najsłynniejszej budowli na Akropolu – do Partenonu. Mimo że wystają z niego nowoczesne żurawie i cały jest obłożony rusztowaniami, to i tak robi wrażenie, zwłaszcza swoim ogromem.

partenon w atenach

Jego obecny stan to oczywiście upływ czasu, ale też genialny pomysł Turków, żeby w jego wnętrzu umieścić skład amunicji, który oczywiście eksplodował i przyniósł za sobą nieodwracalne zniszczenia we wnętrzu świątyni. Kiedyś zresztą sam zżarłem przeterminowany serek Turek Camembert i można powiedzieć, że eksplodował i przyniósł za sobą nieodwracalne zniszczenia we wnętrzu mojego ciała.

W zrujnowanym tympanonie zachowało się jeszcze sporo płaskorzeźb. Wydawały mi się dziwnie znajome i przypomniałem sobie, że zaledwie w listopadzie roku poprzedniego podziwiałem pochodzące z Partenonu płaskorzeźby, które Brytyjczycy ukra… to znaczy pożyczyli na czas nieokreślony i umieścili w British Museum.

tympanon partenonu

A kolumny runą, runą

– Na Zeusa! – zakrzyknęła Ewelina, rozglądając się ze szczytu Akropolu. – A co to takiego?

W oddali widzieliśmy gigantyczne kolumny, z których część leżała przewrócona na trawie, część stała ciasno skupiona, a dwie trzymały się nieco dalej, na uboczu.

– Toż to Świątynia Zeusa! – zakrzyknąłem i ja. – Niewiele z niej zostało, ludzie mówili mi, że nie warto wchodzić do środka i wystarczy obejrzeć ją z zewnątrz.

– O, to znak, że musimy wejść do środka i obejrzeć ją od wewnątrz! – Ewelina przemówiła głosem, z którego płynęły lata podróżniczych doświadczeń.

Przechodząc obok łopoczącej na wietrze greckiej flagi, zaczęliśmy schodzić z drugiej strony Akropolu ku Teatrowi Dionizosa, jednemu z moich ulubionych greckich bogów, który kochał wino, kobiety i śpiew, zanim to było modne. A może już wtedy, kiedy to było modne? Cóż, zostawię to do ustalenia archeologom. Teatr wyglądał z góry naprawdę pięknie, był cudownie symetryczny, a na miejscach, przeznaczonych dla publiczności, siedziało w milczeniu kilka osób, jakby oglądając jakieś niewidzialne przedstawienie.

teatr dionizosa, ateny

Najpiękniejszym elementem Teatru Dionizosa okazała się jednak być Bema z Fajdros, czyli front sceny, ozdobiony przepięknymi rzeźbami.

bema z fajdros

W ogóle wówczas poznałem słowo „bema” i za każdym razem, jak w Warszawie jadę na ulicę Bema to wyobrażam sobie, że została tak nazwana właśnie na cześć Bemy z Fajdros.

Od Bemy do Teatru Zeusa, i to nie byle jakiego, bo Olimpijskiego, czyli tego z najwyższej półki, dzieliło nas ledwie kilkaset metrów. Przeszliśmy przez Διονυσίου Αρεοπαγίτου, podziwiając leżące na ulicach hektolitry kup psich bądź ludzkich, patrząc na ściany budynków, upstrzone graffiti, czasem ocierającym się o sztukę, a czasem o bruk, cieszyliśmy oczy wylegującymi się na prażącym słońcu kiciusiami, zerkaliśmy na kolorowe bary i restauracje, donice pełne zielonych kwiatów oraz ludzi, którzy wyglądali na weselszych niż to widzieliśmy o poranku.

Wreszcie dotarliśmy pod Świątynię Zeusa Olimpijskiego, czy też to, co z niej zostało, czyli piętnaście kolumn, które są jakby zobrazowaniem polskiego przysłowia z czasów PRL-u: „czy się stoi, czy się leży…”. Cały teren to w zasadzie tylko tych kilka antycznych filarów, z których jeden leży na trawie i wygląda jak przewrócone domino.

świątynia zeusa olimpijskiego w atenach

Moim zdaniem jednak naprawdę warto wejść na teren tej świątyni, z dwóch powodów – po pierwsze, ta przewrócona kolumna to super okazja na zobaczenie, jak wyglądają greckie filary, rozłożone na części pierwsze. Po drugie, z tej perspektywy Akropol prezentuje się naprawdę wyśmienicie.

akropol widziany ze świątyni zeusa

Te wszystkie emocje sprawiły, że greckie śniadanie, składające się z sera feta, oliwek, pieczywa, jogurtu greckiego i innych przyjemności, zaczęło przewracać się w żołądku.

Gdy tak siedzieliśmy sobie z Eweliną pod Świątynią Zeusa to usłyszałem pomruk mych wnętrzności, spojrzałem porozumiewawczo na ukochaną i puściłem się pędem do pobliskich toalet, oczywiście płatnych. Byłem pod ścianą, więc zapłaciłem tyle, ile trzeba i wszedłem do środka. Tam jednak czekało mnie spore zaskoczenie, bowiem w toalecie znajdowała się nowoczesna, ale jednak dziura w ziemi i raczej można było tam załatwić tylko jedną potrzebę. Może was to dziwić, zwłaszcza tych, co często podróżują, ale było to moje pierwsze doświadczenie z tego typu toaletą i zauważyłem wówczas, że w krajach południowych w ogóle kanalizacja stanowi problem, stąd też w wielu restauracjach w Atenach papier toaletowy wyrzuca się do specjalnych koszy.

Wzgórze człowiekowi wilkiem

Podczas naszej wielkiej, greckiej wycieczki udaliśmy się też na inne wzgórze, żeby popatrzeć na ludzi z góry. Mowa tu o wcześniej wspomnianym Λυκαβηττός, czyli Wilczym Wzgórzu – najwyższym punkcie w Atenach. Wjechaliśmy na jego szczyt kolejką, bo stwierdziliśmy, że gdybyśmy mieli się wspinać w takim upale, to ostatnie metry musielibyśmy przepłynąć we własnym pocie.

wzgórze wilka w atenach

Najpiękniejszy na wzgórzu Λυκαβηττός jest widok: można zeń podziwiać Stadion Panateński (do którego niestety dotarliśmy jedynie oczami), Akropol oraz – przy dobrej widoczności – błękit Morza Egejskiego.

Nie spędziliśmy na wzgórzu za wiele czasu i postanowiliśmy wrócić do miasta schodami.

Bardzo krótka wizyta w muzeum

Tak też dotarliśmy pod Narodowe Muzeum Archeologiczne, gdzie rozpoczęła się nasza historia. Było już dobrze po południu i chcieliśmy skryć się przed prażącym greckim słońcem.

– Dobra, to wchodzimy – postanowiła Ewelina. Podniosłem się i udaliśmy się do wnętrza muzeum. Sprawdzono nam plecak, zakupiliśmy bilety, dostaliśmy mapkę i weszliśmy do głównej sali.

– Ach, wreszcie czuję się jak u siebie! – zakrzyknąłem zachwycony, omiatając wzrokiem liczne rzeźby w pierwszej sali, w której się znaleźliśmy, wypełnioną antycznymi rzeźbami. Zerknąłem na umięśnionego mężczyznę z brodą, którego niewielkich rozmiarów penis od razu rzucał się w oczy.

– Przestań wreszcie patrzeć w to lustro, chodźmy dalej! – przywołała mnie do porządku Ewelina.

– Tu jest tyle dzieł, chcę tu spędzić ze trzy godziny! – klasnąłem w dłonie.

– Szanowni państwo, zapraszamy do wyjścia, za pięć minut zamykamy – rozległ się mówiący po angielsku głos. Spojrzałem na godzinę – była już niemalże siedemnasta. Byliśmy w muzeum od pięciu minut. Nikt nam nie powiedział, że zaraz zamykają – sprzedano nam bilety, dano nam mapki i pozwolono wejść. To była najkrótsza wizyta w muzeum, jaką odbyłem.

Spędziliśmy w Atenach naprawdę przyjemny czas – teraz pewnie sporo się tam zmieniło. Mimo swego rodzaju brudu, smutnej atmosfery i wielu przedziwnych typów, wałęsających się po ulicach, bardzo dobrze wspominam ten czas. Przepiękne, starożytne budowle z Partenonem na czele, wspaniała pogoda, pyszne i naprawdę tanie jedzenie, aż żal było wyjeżdżać.

Pewnie było mi też smutno, że muszę wracać do Warszawy, podczas gdy Ewelina wraz z koleżanką ruszają w dalszą podróż i już za moment znajdą się na Krecie, natomiast ja już za moment wyciągnę Kreta spod zlewu i będę przetykał odpływ w kuchni.

Faux pas i fale w Cascais

PRZECZYTAJ OPOWIADANIE